W letniej rezydencji papieży czekają na gości z Polski spore niespodzianki – pisze ks. Waldemar Turek, filolog i patrolog, kierownik Sekcji Łacińskiej w watykańskim Sekretariacie Stanu. Dzieła sztuki o polskiej tematyce religijnej i patriotycznej znalazły się tam nie przypadkiem za pontyfikatu Piusa XI.

Pałac Apostolski w Castel Gandolfo kojarzy mi się najczęściej ze św. Janem Pawłem II. Papież Polak lubił to miejsce, przebywał w nim zwykle kilka miesięcy podczas upalnego rzymskiego lata na zasłużonym wypoczynku, który łączył z modlitwą, pracą, a także z przyjmowaniem gości. Tutaj odprawiał poranne Msze, często z udziałem różnych grup wiernych, tutaj był odmawiany niedzielny Anioł Pański, tutaj wreszcie odbywały się audiencje środowe. Niekiedy przyjeżdżał także po Bożym Narodzeniu, Wielkanocy czy dłuższych podróżach apostolskich. Zwykł nazywać Castel Gandolfo drugim Watykanem (trzecim była poliklinika Gemelli).

Jednak 21 października 2016 r. pałac, z woli papieża Franciszka, przestał być oficjalną rezydencją letnią papieży, a stał się muzeum. Z tej zmiany z pewnością nie są zadowoleni mieszkańcy miasteczka, dla których każdy pobyt papieży łączył się z okazją do dodatkowych dochodów. Natomiast wielu pielgrzymów i turystów otrzymało, niemożliwą do tego momentu, okazję do zwiedzenia niemal całego budynku. Gości z Polski czekają tutaj spore niespodzianki, bo oto w kaplicy papieskiej znajdują się m.in. kopia Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej oraz dwa freski wykonane przez Jana Henryka Rosena, polskiego malarza, urodzonego w 1891 r. w Warszawie i zmarłego w 1982 r. w Arlington w Stanach Zjednoczonych.

Kaplica papieska w Castel Gandolfo fot. CC-2.0 Flickr Richard Mortel

POLSKI BISKUP ZAPRASZA

Kim był Jan Henryk Rosen i jak to się stało, że jego dzieła znalazły się w tak wyjątkowym miejscu, i to jeszcze przed pontyfikatem św. Jana Pawła II? Wywodził się z kręgów wykształconych Żydów, ochrzczonych w wyznaniu ewangelicko-reformowanym. Był synem malarza batalisty Jana Bogumiła Rosena, od którego uczył się malowania. W młodości miał okazję często podróżować, zarówno z rodziną, jak i sam, i otrzymać staranne wykształcenie w wielu ważnych na początku XX w. centrach kulturalnych Europy. Przebywał zatem w Paryżu (tu przeszedł na katolicyzm), w szwajcarskim Montreux, Fryburgu i Lozannie, by następnie powrócić do stolicy Francji i kontynuować studia na Sorbonie. Interesowały go dziedziny humanistyczne, przede wszystkim literatura, i sztuki piękne, zwłaszcza malarstwo. Po powrocie do Polski i podjęciu służby wojskowej, jak też pracy w ministerstwie spraw zagranicznych, postanowił, w 1923 r., poświęcić się prawie wyłącznie malarstwu.

Debiutował w warszawskiej galerii sztuki Zachęta dziełami o tematyce religijnej, czym zwrócił uwagę m.in. abp. Józefa Teodorowicza, ówczesnego zwierzchnika archidiecezji ormiańsko-katolickiej we Lwowie, której katedra była w tym czasie w przebudowie. Hierarcha zaproponował artyście ozdobienie wnętrza zabytkowej świątyni. Zajęło to cztery lata (1925-1929). Powstały najpierw wielkich rozmiarów malowidła ścienne w nawie głównej, następnie w prezbiterium, wreszcie liczne witraże; wszystko to spotkało się z ciepłym przyjęciem zarówno ze strony znawców sztuki, jak i wiernych. Uznany już malarz kontynuował działalność we Lwowie, a później w kościele św. Józefa na Kahlenbergu pod Wiedniem i właśnie w kaplicy papieskiej w Castel Gandolfo.

Jak tam trafił? Był rok 1934. Na stolicy Piotrowej zasiadał już od 12 lat Pius XI, Achille Ratti, mocno związany z Polską. W latach 1918-1921 pełnił on w naszej ojczyźnie najpierw urząd wizytatora apostolskiego, a następnie nuncjusza. Nominacja biskupia zastała go w Warszawie, i to w tym mieście, w archikatedrze, otrzymał sakrę z rąk abp. Aleksandra Kakowskiego. Nazywał niekiedy siebie „polskim biskupem”. Gdy w 1920 r. bolszewicy zbliżali się do Warszawy, jako jeden z bardzo nielicznych zagranicznych dyplomatów pozostał w stolicy. Był pod wrażeniem polskiego bohaterstwa, obrony wiary i Kościoła, walk z bolszewikami atakującymi Warszawę, których był naocznym świadkiem. Jako dyplomata doskonale rozumiał znaczenie tej bitwy nie tylko dla Polski, ale i dla całej Europy.

Kiedy po skończonej misji w Polsce wrócił do Watykanu, zabrał ze sobą kopię obrazu jasnogórskiego, którą umieścił w kaplicy pałacu w Castel Gandolfo. Kilkanaście lat później, już jako papież Pius XI, przyjmował na audiencji abp. Teodorowicza, a ten pochwalił mu się katedrą lwowską i malowidłami Rosena. Papież zaprosił wtedy artystę do Watykanu i zlecił mu wykonanie fresków w kaplicy w letniej rezydencji. Nie mamy pewności, kto zaproponował tematy tych dzieł, choć niewątpliwie ostateczną decyzję podejmował papież. Chodziło o to, aby przedstawiane wydarzenia miały szczególne znaczenie religijne i historyczne dla Polski i całej Europy. Uwzględniono zatem obronę Częstochowy i bitwę warszawską.

Z KRZYŻEM DO ATAKU

Na tym drugim fresku postacią centralną jest ks. Ignacy Skorupka. Pochodził z rodziny mieszczańskiej o tradycjach patriotycznych; jego przodkowie brali udział w powstaniu styczniowym. Od dzieciństwa był mocno związany z Warszawą, w której się urodził 31 lipca 1893 r. Wstąpił do seminarium i w 1914 r. przyjął święcenia kapłańskie. Kształcił się też w Akademii Duchowej w Petersburgu i pełnił posługę duszpasterską w różnych regionach Rosji, a po powrocie do Polski – w Łodzi. Do Warszawy przyjechał w 1919 r.

Kiedy bolszewicy zbliżali się do stolicy, wstąpił jako ochotnik do wojska. Podobno kard. Kakowski wahał się, czy mu udzielić pozwolenia, a gdy się zgodził, zachęcał go, aby ciągle przebywał z żołnierzami i szedł z nimi na pierwszej linii. Młody kapłan stacjonował z wojskiem najpierw na warszawskiej Pradze, wieczorem zaś 13 sierpnia 1920 r. wyruszył na front i przez Ząbki oraz Rembertów przedostał się do Ossowa. W nocy nieprzyjaciel już był bardzo blisko. Ksiądz Skorupka zagrzewał do obrony, choć zdawał sobie sprawę z ogromnej przewagi nieprzyjaciela. Ze strony polskiej do walki skierowano tam nieprzygotowaną pod względem rzemiosła wojskowego młodzież akademicką, a nawet gimnazjalistów. Kiedy młodzi ludzie, lękający się nie tyle śmierci, ile tortur, zaczęli się wycofywać, ks. Skorupka zebrał niewielką grupkę chłopców i z nimi poszedł naprzód, dając bardzo ważny z punktu widzenia psychologicznego przykład. Według niektórych przekazów, miał na sobie sutannę i komżę, a w ręce dzierżył krzyż.

To właśnie ten moment ukazuje fresk Rosena. Kapłanowi towarzyszy grupka żołnierzy, z których wielu za chwilę polegnie. Zginie także, od postrzału w głowę, bohaterski kapelan. Stało się to 14 sierpnia. Jego ciało najpierw przeniesiono do jednego z mieszkańców wioski, później zaś przetransportowano chłopskim wozem do Warszawy. Podaje się, że zanim do tego doszło, bolszewicy sprofanowali jego zwłoki, ograbiając je i kłując bagnetami. W czasie bowiem zaciekłej bitwy ten kawałek polskiej ziemi wielokrotnie przechodził z rąk do rąk, o czym głosi napis na pomniku ossowskiego cmentarza: „14 sierpnia 1920 roku, siedmiokroć odpieraliśmy hordy bolszewickie i tu padliśmy u wrót stolicy, a wróg odstąpił”.

Pogrzeb bohaterskiego kapłana odbył się 17 sierpnia w kościele Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski przy ul. Długiej, który także obecnie jest katedrą polową. W uroczystości, której przewodniczył ówczesny biskup polowy Stanisław Gall, wzięły tłumy warszawiaków. Generał Józef Haller zachęcał obecnych na uroczystości i wszystkich Polaków, aby szli do walki za przykładem tych, którzy zginęli, okazawszy niezwykłą odwagę i wolę walki. Kondukt żałobny szedł aż na Powązki, gdzie złożono – po oddaniu żołnierskich honorów – skromną trumnę z ciałem ks. Skorupki.

NAMALUJ MI TOPOLĘ

Wszystko to śledził Achille Ratti, przedstawiciel Stolicy Apostolskiej w Polsce. Wiedział, że w bitwie pod Ossowem udało się nie tylko zatrzymać pochód przeciwnika, ale także zmusić go, po raz pierwszy, do wycofania się, a to odegrało przełomową rolę w całej wojnie. Pierwsza porażka Armii Czerwonej pod Warszawą stała się faktem, a rola ks. Skorupki w tym wydarzeniu – niemal legendarna.

Sam nuncjusz był niewątpliwie pod wrażeniem bohaterstwa młodego kapłana i dlatego po kilkunastu latach postanowił go uwiecznić freskiem w kaplicy w Castel Gandolfo. Osobiście śledził postęp pracy malarza. W wydanej w r. 1939, zaraz po śmierci papieża, broszurze „Pius XII. Wielkiemu papieżowi w hołdzie”, przygotowanej przez Naczelny Instytut Akcji Katolickiej w Poznaniu, czytamy: „Kiedy profesor Rosen, bo to on malował kaplicę w Castel Gandolfo, naszkicował na bocznej ścianie kaplicy «Cud nad Wisłą», Pius XI pojechał zobaczyć ten obraz. Po kilku uwagach zasadniczych zatrzymał się papież na jednym szczególe: polski krajobraz rysowała wierzba, taka zwykła, przyziemna i płacząca… «Tak, tak, mistrzu – rzekł papież – są w Polsce wierzby, ale to drzewa zanadto smutne i przyziemne. Ja pamiętam z Polski inne drzewa, smukłe, wysokie – topole się zowią – nadwiślańskie topole… Taką topolę chcę mieć tu w mojej kaplicy. Rośnie w górę, na wyżyny wzrok człowieka kieruje, w górę serca pociąga… Namaluj, mistrzu, nadwiślańską topolę»”.

Czy dając te rady artyście, Pius XI myślał tylko o polskim pejzażu? Można przypuszczać, że miał na uwadze także bohaterskiego kapłana spod Ossowa i całą jego działalność, której śmierć była przypieczętowaniem – kapłana kierującego wzrok wiernych na wyżyny i w górę pociągającego serca…

Ks. Waldemar Turek

Castel Gandolfo – rezydencja papieska_for. Flickr Richard Mortel

Kontakt